Sri Lanka, część 1
Na początku lutego 2017 roku pojawiliśmy się na Cejlonie. Skład ten sam od, mniej więcej, połowy 2013 roku - czyli moja żona, Dagmara i ja.
Sri Lanka była w mojej głowie już od kilku lat - w 2011 roku miałem już nawet kupiony bilet lotniczy, z przyczyn zdrowotnych musiałem jednak z tamtego wyjazdu zrezygnować. Jak się okazało, Dadze ten kraj również chodził po głowie, a po dwóch wyjazdach do Afryki oboje mieliśmy ochotę z powrotem na Azję. No i, po pozytywnych doświadczeniach z wynajętym samochodem w RPA, miał to być pierwszy wyjazd do Azji z taką założoną formą transportu po okolicy. Wyzwanie podwójne: po pierwsze ruch lewostronny (do którego byłem już przyzwyczajony dzięki doświadczeniu zdobytemu w Irlandii i Wielkiej Brytanii oraz Południowej Afryce), a po drugie ruch azjatycki (do którego byłem trochę przyzwyczajony wyprawą dostawczakiem nad Bajkał, niemniej czym innym jest azjatycka część w miarę cywilizowanej Rosji, a czym innym odrobinę bardziej cywilizowana wersja Indii). Nie takie jednak wyzwania się w życiu podejmowało, więc stało się - 1 lutego wieczorem wylądowaliśmy na podkolombijskim lotnisku w Negombo i udaliśmy się do pensjonatu w tej w miarę przyjemnej miejscowości na wybrzeżu.
Na początku lutego 2017 roku pojawiliśmy się na Cejlonie. Skład ten sam od, mniej więcej, połowy 2013 roku - czyli moja żona, Dagmara i ja.
Sri Lanka była w mojej głowie już od kilku lat - w 2011 roku miałem już nawet kupiony bilet lotniczy, z przyczyn zdrowotnych musiałem jednak z tamtego wyjazdu zrezygnować. Jak się okazało, Dadze ten kraj również chodził po głowie, a po dwóch wyjazdach do Afryki oboje mieliśmy ochotę z powrotem na Azję. No i, po pozytywnych doświadczeniach z wynajętym samochodem w RPA, miał to być pierwszy wyjazd do Azji z taką założoną formą transportu po okolicy. Wyzwanie podwójne: po pierwsze ruch lewostronny (do którego byłem już przyzwyczajony dzięki doświadczeniu zdobytemu w Irlandii i Wielkiej Brytanii oraz Południowej Afryce), a po drugie ruch azjatycki (do którego byłem trochę przyzwyczajony wyprawą dostawczakiem nad Bajkał, niemniej czym innym jest azjatycka część w miarę cywilizowanej Rosji, a czym innym odrobinę bardziej cywilizowana wersja Indii). Nie takie jednak wyzwania się w życiu podejmowało, więc stało się - 1 lutego wieczorem wylądowaliśmy na podkolombijskim lotnisku w Negombo i udaliśmy się do pensjonatu w tej w miarę przyjemnej miejscowości na wybrzeżu.
Na zdjęciu: Daga zapoznaje się z planem Sri Lanki i sprawdza, czy trasa, przygotowana w odległym słowiańskim kraju, ma sens.
Widoki za oknem pensjonatu leją miód (mleko kokosowe) na oczy wytarte szarością środkowoeuropejskiego stycznia.
A czasem dodatkowo i ptaszyna zakwili.
Drugi dzień lutego przeznaczyliśmy na zapoznanie się z ideą wyspy. Poznaniem jej mieszkańców, rozpoznaniem ruchu drogowego przed dalszą podróżą, zapoznaniem się z kuchnią czy cenami (tu podpowiedź: dobrym pomysłem jest odwiedzenie strony internetowej lokalnej sieci supermarketów, gdzie z reguły można zapoznać się z cenami większości produktów. W przypadku Sri Lanki taką stroną jest strona sieci marketów Arpico: www.arpicosupercentre.com).
Na zdjęciu: ograniczenie prędkości przy dworcu kolejowym w Negombo.
Na zdjęciu: ograniczenie prędkości przy dworcu kolejowym w Negombo.
Negombo to miasto średniej wielkości (jak na Polskę, w Sri Lance jest czwarte pod względem ludności), słynące z kilku rzeczy: poholenderskich budynków (w tym fortu, który pełni funkcję więzienia), największej procentowo populacji katolików na wyspie, targu rybnego oraz przyzwoitej plaży. Tj., z tego słynęło Negombo wtedy, gdy je odwiedzaliśmy, czyli w 2017 roku. Dzisiaj "słynie" jeszcze z jednego wydarzenia - ale o tym za chwilę.
Na zdjęciu: jedna z łodzi rybackich na plaży w północnej części miasta...
Na zdjęciu: jedna z łodzi rybackich na plaży w północnej części miasta...
...i pomost w jednej z odnóg laguny Negombo, w pobliżu holenderskiego fortu. Jak widać, użytkowany intensywnie.
Łódź rybacka w pełnej krasie.
Targ rybny - część pod dachem. Okoliczne koty aż skręcało, ale właściciele doglądali, by ich zapasy nie zostały uszczuplone. Nas zresztą też skręcało, ale z innego powodu... Ale ryby świeże - tu ponoć zaopatruje się wielu restauratorów z całego kraju. Wśród ryb również, ciesząca się złą sławą w Europie i Stanach, barakuda. Jadłem - pyszna.
Targ rybny - część nieosłonięta, gdzie suszą się ryby. Tu też łatwo nie było, a do potencjalnych złodziei do kotów dołączyły ptaki.
Niektóre z sukcesem.
Wspominałem o negombijskim katolicyzmie - tu występuje w wersji tropikalno-luzackiej.
Np. taka kombinacja postaci z katolicyzmu i typowo hinduskiego "przyozdabiania" bóstw w kapliczkach.
To, wbrew pozorom, również ma związek z religią, i to religią chrześcijańską. Spalenia kokosa na patelni przed restauracją dokonał właściciel restauracji (ale takiej typowej, nie dla turystów, ale dla lokalesów) w ofierze dla Jezusa, żeby mu się wiodło w interesach.
Jedna z licznych gablot przedstawiających chrześcijańskich świętych (postać pierwsza od lewej na razie jeszcze w tym gronie przypadkowo).
Bardzo tu popularny wizerunek św. Sebastiana.
Kilka akcentów chrześcijańskich prowadzi mnie do wspomnienia o najnowszym wydarzeniu, z którego słynie Negombo (między innymi). I gdzieś to wydarzenie łączy się z postacią męczennika ze zdjęcia. Tym wydarzeniem jest oczywiście seria zamachów bombowych przeprowadzonych przez islamskich terrorystów w Wielkanoc 2019 roku. Jeden z ataków miał miejsce w kościele św. Sebastiana w dzielnicy Katuwapitija w Negombo, gdzie, według różnych źródeł, zginęło od 93 do 115 osób.
O czarniejszej stronie historii Sri Lanki będę miał jeszcze okazję wspomnieć, gdy pojedziemy do krainy Tamilów, ale teraz wracam do przyjemniejszej strony wyjazdu.
Kilka akcentów chrześcijańskich prowadzi mnie do wspomnienia o najnowszym wydarzeniu, z którego słynie Negombo (między innymi). I gdzieś to wydarzenie łączy się z postacią męczennika ze zdjęcia. Tym wydarzeniem jest oczywiście seria zamachów bombowych przeprowadzonych przez islamskich terrorystów w Wielkanoc 2019 roku. Jeden z ataków miał miejsce w kościele św. Sebastiana w dzielnicy Katuwapitija w Negombo, gdzie, według różnych źródeł, zginęło od 93 do 115 osób.
O czarniejszej stronie historii Sri Lanki będę miał jeszcze okazję wspomnieć, gdy pojedziemy do krainy Tamilów, ale teraz wracam do przyjemniejszej strony wyjazdu.
Kokosy na sprzedaż na przydrożnym straganie i ich strażnik.
Jeszcze tylko podsycana alkoholem kłótnia przy ustalaniu ostatecznej trasy podróży i...
...można ruszać po samochód. My ruszyliśmy lokalnym autobusem na pobliskie lotnisko, gdzie w biurze wypożyczalni samochodów miał na nas czekać Pan z kluczykami, kompletem dokumentów i, co dość istotne, samochodem.
A w autobusie to, o czym wspomniałem przed chwilą - akcenty chrześcijańskie w anturażu hinduskim.
A w autobusie to, o czym wspomniałem przed chwilą - akcenty chrześcijańskie w anturażu hinduskim.
Efektowne (może nawet efektowniejsze) po ciemku.
Naszym toczydłem miało być plebejskie Suzuki Alto, ale wypożyczalnia postanowiła nas dość mocno zaskoczyć. Po pierwsze dostaliśmy większe autko. Po drugie autko było niemal nowe (ok. 6.000 km na liczniku, gdy je odbieraliśmy). Po trzecie autko miało automatyczną skrzynię biegów (w Suzuki miała być manualna - zasadniczo z żadną nie ma problemu, ale gdy jeździ się w warunkach lankijskiego chaosu, z kierownicą po pogańskiej stronie, to taka skrzynia trochę ułatwia robotę). I wreszcie po czwarte - autkiem była widoczna na zdjęciu... Perodua Axia. Przyznajcie, albo popytajcie znajomych - ilu z nich jeździło w swoim życiu Peroduą?... Pewnie więcej osób spośród waszych znajomych jeździło Porsche, niż Peroduą. A auto słynne również wśród miłośników programu TopGear, w którym Jeremy Clarkson nabijał się z tej nazwy.
Wypożyczalnią, która nam sprawiła tak wiele niespodzianek, a która wcześniej, przed naszym przyjazdem, załatwiła mi lankijskie prawo jazdy (na podstawie naszego międzynarodowego), była firma działająca pod tym adresem www: onlinerentcar.com. Obecnie, z tego co widzę, przebranżowili się i są firmą świadczącą usługi transportowe z kierowcą - powyższy adres prowadzi na stronę www.taxi.lk.
Wypożyczalnią, która nam sprawiła tak wiele niespodzianek, a która wcześniej, przed naszym przyjazdem, załatwiła mi lankijskie prawo jazdy (na podstawie naszego międzynarodowego), była firma działająca pod tym adresem www: onlinerentcar.com. Obecnie, z tego co widzę, przebranżowili się i są firmą świadczącą usługi transportowe z kierowcą - powyższy adres prowadzi na stronę www.taxi.lk.
Perodua i my - tuż przed wyruszeniem w drogę.
Wyruszamy na północ, niemiłosiernie zatłoczoną trasą A3. Prowadzi nas sprawnie działająca nawigacja w google maps (oczywiście na bazie lankijskiej karty sim, z której mogliśmy również dzwonić do kraju za rozsądne pieniądze).
Po parudziesięciu kilometrach jazda staje się bardziej znośna, a zamiast gęstej zabudowy miejskiej pojawia się las i takie dziwy w nim ukryte.
Po parudziesięciu kilometrach jazda staje się bardziej znośna, a zamiast gęstej zabudowy miejskiej pojawia się las i takie dziwy w nim ukryte.
Hinduska świątynia Punczi Kataragama.
Spory obiekt, kolorowy do bólu zębów (jak większość hinduskich świątyni). Ale miła odmiana po mieście.
Główna trasa odbija na wschód, my tymczasem, wbrew radom właściciela pensjonatu w Negombo, jedziemy prosto, przez park narodowy Wilpattu. Droga dość szybko przestała być asfaltowa, skutkiem czego 40 kilometrów pokonaliśmy w niecałe 3 godziny. Po drodze jedynym pojazdem, który napotkaliśmy, był motocykl z białym w siodle.
Warto jednak było, bo choć dużej zwierzyny nie spotkaliśmy, to pomniejszych stworzeń było dość sporo.
Pierwszy nocleg na trasie zaplanowaliśmy w miejscowości Mannar, na początku wyspy o tej samej nazwie.
Na wyspę wjeżdża się po długiej grobli i nowym moście, wybudowanym przez Japończyków w 2010 roku jako dowód przyjaźni i udanej współpracy między tymi dwoma krajami.
Na zdjęciu jednak: pozostałości mostu starego i widoczny po drugiej stronie wody stary portugalsko-holenderski fort.
Na wyspę wjeżdża się po długiej grobli i nowym moście, wybudowanym przez Japończyków w 2010 roku jako dowód przyjaźni i udanej współpracy między tymi dwoma krajami.
Na zdjęciu jednak: pozostałości mostu starego i widoczny po drugiej stronie wody stary portugalsko-holenderski fort.
Jedna z niewielu atrakcji miasta Mannar (jeśli oczywiście nie liczyć palm, przyrody, ludzi, kuchni, dźwięków i ogólnej egzotyki), czyli baobab. Mocno nieoczywista to atrakcja, bo baobaby w Sri Lance są bardzo rzadkie. Ten został ponoć przywieziony i posadzony przez kupców arabskich ponad 700 lat temu.
Jego obwód wynosi 19,5 metra, a żeby to sobie unaocznić, pod drzewem stoi Osoba (wątłej raczej postury).
c.d.n.
c.d.n.