c.d.
Etiopczycy to przesympatyczni ludzie. Pomocni, zagadujący - nawet, gdy nie mają w tym służbowego interesu. Nie dalej, jak wczoraj, jeden z nich zupełnie bezinteresownie przeszedł ze mną pół Bahir Daru, gdzie obecnie jesteśmy, w poszukiwaniu kawałka dzindzbliju - czyli naszego imbiru. Wielu dobrze zna angielski, co ułatwia komunikację. W Addis zdarzają się też niestety naciągacze. My spotkaliśmy chyba trzykrotnie najpopularniejszą formę takiej działalności - chłopaków podających się za studentów, ubranych po europejsku, zachęcających do zwiedzania z nimi miasta. Jak informują przewodniki - takie zwiedzanie najczęściej (po zdobyciu wzajemnego zaufania) kończy się w jakimś zaaranżowanym na lokalną palarnię i pijalnię kawy lokaliku, gdzie nieświadom zagrożenia turysta jest zmuszany do zapłacenia rachunku rzędu 100-200 dolarów za udział w "tradycyjnym przyrządzaniu kawy". Drugim popularnym problemem są kieszonkowcy, ale i tego problemu uniknęliśmy (chociaż na moim aparacie już jedna łapa leżała - niecałe pół roku po kradzieży poprzedniego sprzętu...). Teraz już wyglądamy na turystów dobrze zorientowanych w realiach kraju, dlatego problemy zdają się nas omijać. I mamy nadzieję, że tak zostanie do końca (tak zostało do końca – przypisek autora).
Etiopczycy to przesympatyczni ludzie. Pomocni, zagadujący - nawet, gdy nie mają w tym służbowego interesu. Nie dalej, jak wczoraj, jeden z nich zupełnie bezinteresownie przeszedł ze mną pół Bahir Daru, gdzie obecnie jesteśmy, w poszukiwaniu kawałka dzindzbliju - czyli naszego imbiru. Wielu dobrze zna angielski, co ułatwia komunikację. W Addis zdarzają się też niestety naciągacze. My spotkaliśmy chyba trzykrotnie najpopularniejszą formę takiej działalności - chłopaków podających się za studentów, ubranych po europejsku, zachęcających do zwiedzania z nimi miasta. Jak informują przewodniki - takie zwiedzanie najczęściej (po zdobyciu wzajemnego zaufania) kończy się w jakimś zaaranżowanym na lokalną palarnię i pijalnię kawy lokaliku, gdzie nieświadom zagrożenia turysta jest zmuszany do zapłacenia rachunku rzędu 100-200 dolarów za udział w "tradycyjnym przyrządzaniu kawy". Drugim popularnym problemem są kieszonkowcy, ale i tego problemu uniknęliśmy (chociaż na moim aparacie już jedna łapa leżała - niecałe pół roku po kradzieży poprzedniego sprzętu...). Teraz już wyglądamy na turystów dobrze zorientowanych w realiach kraju, dlatego problemy zdają się nas omijać. I mamy nadzieję, że tak zostanie do końca (tak zostało do końca – przypisek autora).
Na zdjęciu: turyści dobrze zorientowani w realiach kraju.
Po przylocie w poniedziałek nad ranem spędziliśmy w stolicy trzy dni. Zapoznawaliśmy się z tym, dość dobrze zorganizowanym, chaosem, zaprzyjaźnialiśmy się z etiopską kuchnią i zagłębialiśmy tajniki poruszania się po mieście. Etiopska kuchnia na razie nie przygotowała dla nas nieprzyjemnych niespodzianek. Dania są w większości przypadków dobre i raczej świeże - żadne z nas dotychczas nie poniosło konsekwencji obiadu. Głównym składnikiem każdego etiopskiego dania jest indżira. Rodzaj naleśnikowego placka z mąki zboża zwanego teff (w Polsce „znanego” pod nazwą miłka abisyńska) grubości kilku milimetrów, bardziej lub mniej gumowatego, dość kwaśnego. Wiem, nie brzmi to zachęcająco i na początku, gdy w pierwszej restauracji dostaliśmy indżirę bardzo gumową i bardzo kwaśną, sądziliśmy, że nie będzie to nasze ulubione danie. Na szczęście po prostu w tym lokalu nie potrafiono jej przygotować - każda następna była o niebo lepsza. Indżira jest podawana w kawałkach w miseczce z sosem z mięsem (tak zwana wersja firfir), lub też w postaci zrolowanej (a to spory obrus - ma ok. 60 x 60 cm) do szarpania na kawałki i jedzenia z dodatkowymi sosami lub warzywami. Indżirę je się rękoma i to już połowa radości z jedzenia. Co lepsze - dziś na śniadanie zamówiłem jajecznicę i ją również dostałem bez sztućców! Spróbujcie sobie w domu zrobić jajecznicę z papryką (głównie zieloną ostrą) i zjeść ją prawą ręką. Zabawa przednia.
Na zdjęciu: pole ściętego teffu, podstawy indżiry. W takich kręgach bawoły drepczą w kółko, by oddzielić ziarna od plew.
Poruszanie się po Addis to również zabawa. Zabawa, której zasady można opisać w ten sposób: jedziesz na odcinku A-B. Lokalni na tej trasie płacą, powiedzmy, "a" birrów. Ty tej kwoty nie znasz. Twoje zadanie polega na takim manipulowaniu słowami, mimiką, zachowaniem, aby z kwoty "a"x100, zaproponowanej przez przewoźnika, zbliżyć się jak najbardziej do kwoty "a". To zresztą dotyczy wszystkiego, co nie ma wydrukowanej ceny - cen przewozów, towarów w sklepie, nawet leków w aptece. Nasz średni uzyskany wskaźnik, to wartość ok. "a"x2 do "a"x8 - najlepsi jesteśmy w transporcie, najsłabsi w aptece. Podejrzewam, ze wraz ze zdobywanym doświadczeniem i topniejącą gotówką będziemy coraz bliżej "a"x2. Na niższe wartości, jako "ferendżi", czyli biali obcokrajowcy, raczej nie mamy szans.
Na zdjęciu: Ferendżi. Wariant wręcz encyklopedyczny.
Addis jest trudnym miastem. Z powodu gwałtownego rozwoju pełne jest wysokich budynków - "szkieletorów" (podobnych do słynnego krakowskiego "szkieletora" przy rondzie Mogilskim i bielskiego przy Sarnim Stoku, wyburzonego kilka lat temu), które oplecione siatką drewnianych rusztowań nadal maja nadzieję na wykończenie i żywot jako pełnoprawne biurowce w europejskim stylu. Ceną za nowopowstające obiekty jest zniszczenie starej zabudowy, wrażenie wszechogarniającego chaosu oraz pył - chyba wszystkie nowe obiekty mają szkielet żelbetowy i ściany murowane. Nie zetknąłem się z czystszą techniką konstrukcji stalowych. Dodatkowo w centrum miasta powstaje (a jakże - żelbetowa) konstrukcja przecinająca całe miasto z północy na południe oraz ze wschodu na zachód, budowana przez Chińczyków, a mająca służyć od 2015 roku (tak zaplanowano) jako konstrukcja nośna dla systemu naziemnej kolei miejskiej. To dodatkowo potęguje chaos.
Na zdjęciu: Nowa zabudowa Addis Abeby.
Nasze wrażenia na temat współczesnego Addis podziela pani Barbara Goshu - artystka malarka, Polka związana z Krzeszowicami, mieszkająca w stolicy Etiopii od kilkudziesięciu lat. Spotkaliśmy się z nią (i jej mężem, Worku - Etiopczykiem, absolwentem krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych) dwa dni temu. Państwo Goshu prowadza galerię sztuki w bardzo przyjemnej części stolicy, są także obecni w sieci: www.goshugalleries.com.
Na zdjęciu: Brama do Goshu Art Gallery w tak zwanym realu.
Pani Barbara wspominała, jak pięknym i inspirującym miastem, wybieranym przez wielu obcokrajowców na swoje miejsce zamieszkania, było Addis jeszcze kilka lat temu. Co teraz wyjdzie z tego chaosu - trudno powiedzieć. Wiele na pewno zależy od władz i ich polityki urbanistycznej. Jednak widząc to, co się dzieje i słuchając opowieści o tym, jak było, trudno być, nawet ostrożnym, optymistą.
Na zdjęciu: Ginąca zabudowa Addis.
Czwarty dzień po przylocie przeznaczyliśmy na wycieczkę do Tyji. Wioska to niewielka, ma jednak na swoim terenie coś, co UNESCO postanowiło dopisać do swojej Listy Dziedzictwa Kulturowego. Tym czymś jest niewielkie pole kamiennych stel. które prawdopodobnie przed ok. 700 laty służyły jako nagrobki. Obecnie niewiele o nich wiadomo na pewno, co tylko sprzyja tworzeniu fantastycznych wizji - zwłaszcza że stele są zdobione, co daje wiele możliwości interpretacji zachowanych płaskorzeźb. To właśnie poranny wyjazd do Tyji dostarczył nam wrażeń opisanych na początku tej relacji i przekonwertowanych na realia Polski południowej. W sugestii ze strony pani recepcjonistki, żeby skorzystać z taksówki, zamiast iść na piechotę, było sporo rozsądku - zwłaszcza że droga prowadziła przez ponoć największe targowisko Afryki, dzielnice Merkato. Gdy ogólny przygnębiający widok slumsów rozciągający się z okien taksówki uzupełniony został scenką rodzajową przedstawiającą grupę kilkunastu mężczyzn w sile wieku kucających wokół ogniska rozpalonego ze śmieci na jednym z głównych skrzyżowań Merkato, całą swoją wolę skupiliśmy na zapewnieniu dobrej energii rozsypującej się ładzie, by w znakomitych warunkach, otoczona naszą miłością i zapewnieniem o dozgonnej sympatii, mogła niezawodnie przewieźć nas przez tą dzielnicę w stronę dworca zlokalizowanego na jej obrzeżach.
Na zdjęciu: W drodze z Tyji.
Teraz jesteśmy w Bahir Dar. Bardzo przyjemnym mieście położonym nad jeziorem Tana, ponad 500 km na północ od stolicy. Ale o tym, co nas tu spotka (i spotkało), a także o atrakcjach w postaci np. wąwozu Nilu Błękitnego, napisze już kolejnym razem.
c.d.n.
UZUPEŁNIENIE. ZESTAW ZDJĘĆ.
UZUPEŁNIENIE. ZESTAW ZDJĘĆ.
Bahir Dar. Nocna panorama.
Miasto niewiele większe od Bielska-Białej, a zajmujące wysokie, bo siódme na liście najbardziej zaludnionych miast Etiopii. To pokazuje, jak bardzo rozproszona jest ludność na terenie tego kraju, zamieszkałego przez ponad 90 milionów osób.
Miasto niewiele większe od Bielska-Białej, a zajmujące wysokie, bo siódme na liście najbardziej zaludnionych miast Etiopii. To pokazuje, jak bardzo rozproszona jest ludność na terenie tego kraju, zamieszkałego przez ponad 90 milionów osób.
Przydrożne
sprzedawczynie (i twórczynie) koszy na indżirę.
Transport dobrego piwa meta. W tle podstawa taksówkowej komunikacji (poza Addis).
Relaks.
Jedyny wypadek drogowy, jaki zauważyłem w Etiopii. Policjantka przyglądała się z dużej odległości temu, co się stało, zanim bardzo niechętnie podeszła - na wyraźne życzenie kierowców.
Niby
manekin przed sklepem, ale nie mam pewności, czy dzieci mogą oglądać to
zdjęcie...
Nocne życie ulicy, część pierwsza.
Nocne
życie ulicy, część druga.
Niedziela,
więc przed kościołem tłumy.
Zdjęcie niespecjalne, ale obrazuje zjawisko bardzo często spotykane w Etiopii – obawę przed zamachem terrorystycznym. Wzdłuż zaparkowanych badźadźy (będzie mowa o nich później) przechadza się wojsko sprawdzając przy każdym, czy w środku nie siedzi terrorysta. Zupełnie niedawno terroryści zaatakowali centrum handlowe w Kenii. Prawdopodobnie pochodzili oni z Somalii, a Etiopia również ma z Somalią na pieńku.
Zdjęcie niespecjalne, ale obrazuje zjawisko bardzo często spotykane w Etiopii – obawę przed zamachem terrorystycznym. Wzdłuż zaparkowanych badźadźy (będzie mowa o nich później) przechadza się wojsko sprawdzając przy każdym, czy w środku nie siedzi terrorysta. Zupełnie niedawno terroryści zaatakowali centrum handlowe w Kenii. Prawdopodobnie pochodzili oni z Somalii, a Etiopia również ma z Somalią na pieńku.
Łódź papirusowa na jeziorze Tana.
I tu
również. Ptak na łódce to prawdopodobnie waruga.
Czat,
czyli po polsku czuwaliczka jadalna. Roślina bardzo popularna w tej części
świata (a jeszcze bardziej tam, gdzie alkohol jest zabroniony, czyli np. w
Jemenie czy Arabii Saudyjskiej). Żuta powoduje, że żujący jest na takim
lekkim... czacie. W Polsce nielegalna. W Etiopii, będącej jednym z największych
jej producentów, jej uprawa wypiera uprawy kawy, od której czuwaliczka jest
droższa.
W
drodze do jednej z większych atrakcji okolicy, czyli klasztorów nad jeziorem
Tana. Kilka z nich znajduje się w niewielkiej odległości od Bahir Daru, w
pobliżu wsi Zegie – i tam też się udaliśmy.
Spacer do kościoła Ura Kidane Mihret przez las pełen (głównie) ptasiego życia. Tu żołna, po angielsku zwana „bee eater”, czyli „jadająca pszczoły”.
Ściany kościoła Ura Kidane Mihret są pięknie zdobione.
Chociaż
sam kościół, jak większość w Etiopii, nie robi przesadnego wrażenia.
Niemniej w
środku można znaleźć parę klimatycznych miejsc.
Same
obrazy natomiast są...
...dość
makabryczne.
Zdobienie drzwi kościoła.
I
bębny używane podczas kościelnych ceremonii.
Centralna zamknięta część kościoła otoczona jest dwoma pierścieniami korytarzy: jeden pomiędzy ścianami murowanymi (i ozdobionymi malunkami) oraz drugi, zewnętrzny, pomiędzy ścianą murowaną, a plecioną.
Tabliczka
ozdobiona pismem etiopskim, które powstało w okolicach VI-V wieku p.n.e. Pismem
tym zapisywano pierwotnie zdania w starożytnym języku gyyz, który do dnia
dzisiejszego jest językiem liturgicznym Ortodoksyjnego Kościoła Etiopskiego.
Poczta Etiopska w Zegie.
Most portugalski z, prawdopodobnie, 1620 roku. Po drodze do kolejnej znaczącej atrakcji turystycznej w okolicy...
...wodospadów Tys Abbaj na Nilu Błękitnym.
„Tys
Abbaj” znaczy „Dym Nilu”. Podczas naszej wizyty tego „dymu”, czyli mgiełki
wodnej, nie było zbyt wiele, choć i tak podobno mieliśmy szczęście. W porze
deszczowej z całej widocznej na zdjęciu ściany spływają potężne ilości
brunatnej wody.
My
natomiast przyjechaliśmy w porze suchej, więc poziom Nilu był stosunkowo niski.
Ponadto powyżej wodospadu wybudowano elektrownię wodną, przez co ilość wody
spływającej wodospadem jest regulowany przez człowieka. Według słów ludności
lokalnej i tak wodospad podczas naszej wizyty zaprezentował się przyzwoicie,
ponieważ trafiliśmy na przerwę w działalności elektrowni związaną z jej
konserwacją. I rzeczywiście – nawet przy tak niewielkiej ilości wody wodospad
robił imponujące wrażenie, zrzucając tony wody z wysokości ok. 30 metrów w
kipiel wypełnioną krokodylami.
Podobno...
Podobno...
Most wiszący nad dopływem Nilu Błękitnego, rzeką Alata.
Wyjeżdżamy
z Bahir Dar. Kierujemy się w stronę Gonderu, a przy dworcu autobusowym
(„Gonder!”, „GONDER!!!”) spotykamy grupkę spędzającą wolny czas w bardzo
popularny w Etiopii sposób – przy stole piłkarzyków. Pozwoliłem sobie
reprezentować Polskę w spotkaniu towarzyskim, jednak z powodu braku poprawki na
nieortodoksyjne podejście zawodników do kopania piłki w pożądanym przeze mnie
kierunku, spotkanie owo przerżnąłem. Bodajże osiem do dwóch. Proszę jednak
zwrócić uwagę na te dwa. Nie „jeden-honorowy”, ale dwa – to wyraźnie wskazuje,
że kolejne pojedynki zakończyłbym ze znacznie korzystniejszym bilansem
bramkowym. Być może nawet wygraną.
Koń, jaki jest, każdy widzi. Ten w Gonderze.
Osioł jaki jest, każdy widzi. Również w Gonderze, na tle murów tutejszej atrakcji...
...zespołu
zamków w Fasil Ghebbi, czyli Dzielnicy Królewskiej.
Dzielnica Królewska to część miasta otoczona wysokim murem, na której terenie zlokalizowano sześć zamków...
...i
kilka innych budynków (tu Królewskie Archiwum wybudowane przez twórcę
pierwszego zamku, cesarza Fasilidesa) w XVII i XVIII wieku.
Wnętrza
najstarszego Zamku Fasilidesa nie porażają pięknem, ale mają przyjemny klimat.
Obiekty są wyremontowane, ale w żaden sposób
niezabezpieczone przed np. gołębiami.
Jeden z największych zamków kompleksu, niestety zrujnowany, zamek cesarza Ijasu.
Niektóre wnętrza ozdobiono na dość współczesną modłę.
Sala bankietowa...
...i
stajnie, wybudowane przez cesarza Bakafę.
Mury
Dzielnicy Królewskiej.
Pozostałości
Szkoły Zawodowej dla kobiet, gdzie uczono między innymi tatuowania twarzy.
Korzenie
imponujących drzew wrosłe w mury Łaźni Fasilidesa, położonych poza Dzielnicą
Królewską...
...tworzą fantastyczne wzory, jakby postaci ludzkich w
piekle Hansa Memlinga.
Na
zakończenie tej części relacji – mieszkaniec jednej z gonderskich restauracji
zapowiada to, co zobaczycie w części kolejnej, w wariancie zdecydowanie dzikim.
No i
oczywiście – jeszcze kilka zdjęć etiopskich dzieciaków!