W okolicy miejscowości Louga odczuliśmy kolejne korzyści płynące z posiadania własnego środka transportu. Ferment na poboczu drogi okazał się być stadem sępów żerujących na, jak to w sępim zwyczaju jest, padlinie.
Kolejne stadko już oczekiwało na swoją kolej. Chociaż podejrzewam, że zbyt wiele dla nich nie pozostało. Ciekaw jestem, co działo się wcześniej - gdy grupy ustalały między sobą, która zaspokoi swój głód...
Przez ziemniaczane pola ruszamy pieszo z miejscowości Lompoul do kolejnej ważnej atrakcji turystycznej Senegalu.
Tereny pustynne, a jednak mocno rolniczo zagospodarowane. Liczne studnie wskazują na przyczynę - grunt bogaty w wody podziemne, prawdopodobnie położone na niewielkich głębokościach.
Temperatury iście pustynne, pod czterdzieści stopni.
Dromader, czyli wielbłąd jednogarbny. Niebezpański, jak widać.
Po trzech kwadransach spaceru - docieramy na miejsce.
Desert de Lompoul. Skrawek Mauretanii w Senegalu. Pustynia o powierzchni raptem 18 km2. Nasza Błędowska ma 33 km2.
Na skraju pustyni położone jest obozowisko, Ecolodge Lompoul, przeznaczone dla turystów z zachodu. Wyposażone we wszystkie elementy niezbędne miłośnikom cywilizacji, za "jedyne" 66 euro zaprasza na noc z wyżywieniem. Silny wiatr wiejący na pustyni pozwolił nam jednak jedynie wypić szybką kawę. Prawdę mówiąc nie wyobrażaliśmy sobie spędzenia tam nocy...
Z pustyni ruszyliśmy do miejsca o zupełnie odmiennym charakterze.
Jezioro Retba słynie z kilku rzeczy. Jedną z nich, choć dla nas nie najważniejszą, jest duże zasolenie, sięgające w niektórych miejscach 40%. Co ciekawe, już po powrocie w jednym z krakowskich sklepów ze zdrową żywnością znleźliśmy paczkowaną sól właśnie z tego jeziora.
Kolejna rzecz, z której jezioro słynie, to fakt, że przez lata w tym właśnie miejscu, nad brzegami jeziora kończył się słynny rajd Paryż-Dakar (jezioro położone jest ok. 30 km na północny-wschód od stolicy kraju). Przypomina o tym tablica umieszczona przy brzegu jeziora, poświęcona pamięci założyciela rajdu, Thierry'ego Sabine.
A w tle za tablicą widać najważniejszą cechę jeziora, od której wzięła się druga jego nazwa, Lac Rose, czyli...
...jezioro Czerwone.
Jezioro swoją barwę, widoczną najlepiej w porze suchej, przy wietrznej pogodzie i odpowiednim kącie padania promieni słonecznych, zawdzięcza algom o łacińskiej nazwie Dunaliella salina. Ta flaga to oczywiście flaga Senegalu.
My, jak widać, trafiliśmy z pogodą idealnie.
Jezioro pokazało nam się w pełnej krasie, obserwowane od strony południowej. Od strony północnej samo jezioro nie wygląda spektakularnie (zdjęcie kilka powyżej - z palmami), natomiast od tej strony, na mierzei oddzielającej jezioro od oceanu, spektakularnie wyglądają....
...okolice jeziora, gdzie...
...niemal wszystko pokryte jest czerwonym pyłem.
Zwiedzając okolice Dakaru postanowiliśmy jeszcze odszukać klasztor, w którym odbywają się słynne nabożeństwa z wykorzystaniem zachodnioafrykańskich instrumentów muzycznych (w tym popularnej kory) oraz chóralnego śpiewu liturgicznego. Najpierw trafiliśmy do klasztoru Keur Guilaye, który omyłkowo wzięliśmy za "ten właściwy" - i z niego pochodzi to zdjęcie o dość makabrycznej tematyce. Klasztor właściwy, Keur Moussa, leży kilka kilometrów dalej i tam również trafiliśmy, także na niedzielną mszę. Warto - msza zrobiła na nas duże wrażenie, chociaż był to okres postu, a więc w związku z tym msza miała raczej skromny przebieg.
Skoro wracamy na teren duchowości Senegalczyków - portret Amadou Bamby, o którym wspominałem w pierwszej części relacji. Jest wszechobecny - jako portret wyklejony na nadwoziach samochodów, na ciężarówkach, w autobusach, oknach, czy wreszcie jako płaskorzeźba w korze drzewa, jak na tym zdjęciu.
Kończymy pętanie się po obrzeżach Dakaru. Czas zmierzyć się z przekleństwem każdego kierowcy w nowym kraju - stolicą.
Na zdjęciu: wieczorny widok z naszego hotelu w miejscowości Yoff (na pograniczu samego Dakaru, ale należące do aglomeracji Dakaru). Choć ulica wygląda jak w bombardowanym Damaszku, to sam hotel o standardzie bardzo przyzwoitym, świetne widoki z dachu na pobliski ocean, a co do Yoff - przewodnik Lonely Planet twierdzi, że w mieście nie ma służb policyjnych, ponieważ nie ma tam... przestępczości. Interesujące w kontekście wypowiedzi przeciwników przyjazdu ludności afrykańskiej do Europy: miasto niemal w 100% czarne, sami muzułmanie i... brak przestępczości. To się w głowie nie mieści...:-)
Na zdjęciu: wieczorny widok z naszego hotelu w miejscowości Yoff (na pograniczu samego Dakaru, ale należące do aglomeracji Dakaru). Choć ulica wygląda jak w bombardowanym Damaszku, to sam hotel o standardzie bardzo przyzwoitym, świetne widoki z dachu na pobliski ocean, a co do Yoff - przewodnik Lonely Planet twierdzi, że w mieście nie ma służb policyjnych, ponieważ nie ma tam... przestępczości. Interesujące w kontekście wypowiedzi przeciwników przyjazdu ludności afrykańskiej do Europy: miasto niemal w 100% czarne, sami muzułmanie i... brak przestępczości. To się w głowie nie mieści...:-)
W Dakarze nie zamierzamy spędzić wiele czasu, bo nie ma tam co robić. Najpierw swoje kroki (a raczej kółka) kierujemy w stronę latarni morskiej Les Mamelles, by spojrzeć na miasto z góry.
Nazwę swą zawdzięcza wzgórzu, na którym jest położona, ale też i wzgórzu w pobliżu (wszak "Les Mamelles" to "piersi", więc najczęściej występują w parze), na którym...
...w 2010 roku, w 50-lecie uzyskania niepodległości od Francji ukończono budowę najwyższego pomnika w Afryce, Pomnika Afrykańskiego Odrodzenia. Pomnik zaprojektowany został przez senegalskiego architekta, ale wydaje się, że i bezpośredni twórcy mieli coś do powiedzenia: pomnik wykonała firma Mansudae Overseas Projects z siedzibą w Jongphyong-dong, w Korei... Północnej. pomnik wzbudza do dziś wiele kontrowersji.
Widok z latarni na lotnisko cywilne położone niemal w samym Dakarze, które pełniło tę funkcję do grudnia 2017 roku. Obecnie jest wykorzystywane jako lotnisko wojskowe.
Widok na Almadi, sam koniec półwyspu Cap-Vert, na którym położony jest m. in. Dakar. Jest to najdalej wysunięty na zachód kraniec kontynentalnej Afryki.
Do latarni trafiliśmy, Bogiem a prawdą, przypadkiem. Chcieliśmy podejść na cypel pod latarnią i pewien pan znienacka zapytał nas, ile biletów chcemy. Zażyczyliśmy sobie dwa i w ten sposób dostaliśmy indywidualną wycieczkę po latarni. Byliśmy tylko my dwoje i pan przewodnik. O dziwo, dobrze mówiący po angielsku (wcale nieoczywiste w Senegalu), zdradzający nam tajemnice o sporym znaczeniu dla bezpieczeństwa kraju (tu, na przykład, stacja nadawcza radia państwowego) i mocno przekonany o tym, że Polska nie ma szans na Mundialu z Senegalem. No coż, to już i my wiemy...
Pana ogromną pasją było również robienie zdjęć, więc pierwsze, czego zażądał, to dostęp do mojego aparatu i później z tego dostępu często korzystał, wykorzystując nas jako modeli w swojej pracy fotografa. Ze znajomością obsługi sprzętu było różnie...
...ale pasja nadrabiała wszystko.
A po co w ogóle przyjeżdżać do Dakaru, zobaczycie w kolejnej części relacji.
c.d.n.
A po co w ogóle przyjeżdżać do Dakaru, zobaczycie w kolejnej części relacji.
c.d.n.