Czas na relację ostatnią. Powrót i podsumowanie.
Spędziliśmy miesiąc w kraju bliskim i dalekim jednocześnie. Bliskim geograficznie i kulturowo. Dalekim, bo wiedza o nim, to głównie stereotypy, rzadko mające pokrycie w rzeczywistości. Kraju, gdzie o przygodę bardzo łatwo. Gdzie rano nie sposób przewidzieć, jak dzień będzie wyglądał i co nas spotka. Kraju, w którym zachwycają głównie dwie rzeczy. Przyroda, o której była mowa w poprzednich kilku relacjach i ludzie, o których dwa słowa teraz.
Trudno generalizować na podstawie jedynie miesiąca (i jeszcze dwóch tygodni w 2010 roku), dlatego podkreślam, że są to jedynie moje spostrzeżenia. Chociaż może momentami przyjmują formę prawdy jedynie słusznej.
Spędziliśmy miesiąc w kraju bliskim i dalekim jednocześnie. Bliskim geograficznie i kulturowo. Dalekim, bo wiedza o nim, to głównie stereotypy, rzadko mające pokrycie w rzeczywistości. Kraju, gdzie o przygodę bardzo łatwo. Gdzie rano nie sposób przewidzieć, jak dzień będzie wyglądał i co nas spotka. Kraju, w którym zachwycają głównie dwie rzeczy. Przyroda, o której była mowa w poprzednich kilku relacjach i ludzie, o których dwa słowa teraz.
Trudno generalizować na podstawie jedynie miesiąca (i jeszcze dwóch tygodni w 2010 roku), dlatego podkreślam, że są to jedynie moje spostrzeżenia. Chociaż może momentami przyjmują formę prawdy jedynie słusznej.
Człowiek rosyjski jest, przede wszystkim, bardzo cierpliwy. Prom – oczekiwanie. Granica – oczekiwanie. Każde po ok. 8-10 godzin. Korki w miastach – oczekiwanie. Ruch wahadłowy związany z remontem – oczekiwanie. Jeden cykl zmiany świateł potrafił trwać… 80 minut. Łatwo policzyć, że jeśli nie załapaliśmy się na dwie zmiany świateł (a o to nietrudno, bo przed nami powolne ciężarówki), to czas oczekiwania wydłużał się do 4 godzin. Takie coś złapało nas w pułapkę w drodze powrotnej, ale o tym za chwilę. Człowiek rosyjski znosi to z godnością.
Coś podje, coś wypije, pogada z współtowarzyszami niedoli w kolejce (no, może poza korkami w miastach, ale i tam wszystko odbywa się kulturalnie i bez nerwowego pokrzykiwania na siebie nawzajem). I czas jakoś mija.
Takie trzy panie chodziły wzdłuż kolejki samochodów na prom i miałem wrażenie, że biorą udział w jakim happeningu. Zbierały śmieci wzdłuż drogi, ciągle ryczały ze śmiechu, a gdy któryś z kierowców wyciągał w ich stronę śmieci wyciągnięte z wnętrza kabiny, wybuchały jeszcze głośniejszym śmiechem i zabierały, co im dawano. Nie były najmłodsze (dlatego raczej wykluczyłem marihuanę), nie były z pewnością pijane. Po prostu dobrze się bawiły, co było o tyle ciekawsze, że była wśród nich Buriatka, a Buriaci nie są skłonni okazywać przesadnie emocji.
Rosjanie z pewnością mają poczucie humoru. Można z nimi pożartować, powygłupiać się, pośmiać. Szybko można się zaprzyjaźnić, a znajomość, choćby podstawowa języka, szybko przełamuje lody. Często w sklepie byłem witany nienachalnie uprzejmym „Szto?” wypowiadanym bez cienia uśmiechu, by po chwili, po zrobieniu zakupów przeprowadzić sporą konwersację o życiu, podróżach, jedzeniu, muzyce i czymkolwiek jeszcze – wszystkim, POZA POLITYKĄ.
Polityki się nie rusza, o polityce się nie mówi. Gdy rozmowa zmierza w jakimś niewłaściwym kierunku, ucina się ją łatwo stwierdzeniem „Wot, poljityka”. Sam musiałem ten wybieg stosować kilkukrotnie, pytany o Polskę…
Stosunek Rosjan do bezpieczeństwa dzieci był dla mnie intrygujący. Na zdjęciu powyżej, z dziewczynką w żółtej koszulce, widać takie właśnie zjawisko. Dziewczę wlazło na stromą skałę, bo mama ją o to prosiła – chciała zrobić zdjęcie. A ponieważ samo stanie na skale było zbyt mało widowiskowe dla ciekawego kadru, mama krzyknęła do córki, by ta na tej skale zrobiła jaskółkę. Dziecko posłuszne, to jaskółkę zrobiło.
Stosunek Rosjan do bezpieczeństwa dzieci był dla mnie intrygujący. Na zdjęciu powyżej, z dziewczynką w żółtej koszulce, widać takie właśnie zjawisko. Dziewczę wlazło na stromą skałę, bo mama ją o to prosiła – chciała zrobić zdjęcie. A ponieważ samo stanie na skale było zbyt mało widowiskowe dla ciekawego kadru, mama krzyknęła do córki, by ta na tej skale zrobiła jaskółkę. Dziecko posłuszne, to jaskółkę zrobiło.
To kolejny przykład. Również chodziło o zdjęcie, również na wyraźne życzenie matki jednostki nieletniej. Zdjęcie tym razem w pozycji siedzącej (przynajmniej tyle…) na wystającym kamieniu. Tyle że dojście do kamienia było wąską ścieżką nad ok. dwustumetrową ścianą.
Na zdjęciu: dziadek objaśnia wnuczce zawiłości buddyzmu w dacanie iwołgińskim.
Stosunek napotkanych Rosjan (tych oczywiście, którzy chcieli ze mną rozmawiać) do Polski i Polaków był pozytywny. Prawie zawsze słyszałem w głosie szacunek dla mojego kraju. Raz pojawiło się pytanie o zamieszki przed meczem na Euro. Zadane było z ogromną delikatnością, by tylko mnie nie urazić. Wielokrotnie rozmówca albo był już w Polsce, albo planował tu przyjechać. Dotyczyło to jednak jedynie osób z europejskiej części kraju, Petersburga, Moskwy, Wołgogradu, Samary. Z jednym wyjątkiem.
Stosunek napotkanych Rosjan (tych oczywiście, którzy chcieli ze mną rozmawiać) do Polski i Polaków był pozytywny. Prawie zawsze słyszałem w głosie szacunek dla mojego kraju. Raz pojawiło się pytanie o zamieszki przed meczem na Euro. Zadane było z ogromną delikatnością, by tylko mnie nie urazić. Wielokrotnie rozmówca albo był już w Polsce, albo planował tu przyjechać. Dotyczyło to jednak jedynie osób z europejskiej części kraju, Petersburga, Moskwy, Wołgogradu, Samary. Z jednym wyjątkiem.
Na zdjęciu: Wyjątek. Kobieta z Irkucka, której zdarzyło się, wraz z rodziną, podróżować po Polsce. Tu w towarzystwie Paula i moim.
Tu ciekawostka: nastąpiła zmiana w grupie osób zamieszkujących kraje byłego Związku Radzieckiego, które kiedykolwiek odwiedziły Polskę. Dotychczas, gdy spotykałem takie osoby – czy to w Gruzji, czy w Armenii, Rosji lub na Ukrainie – prawie wszyscy mieszkali w okolicach Legnicy pod koniec lat 80-tych XX wieku. Oczywiście jako wojskowi lub osoby towarzyszące. Teraz nie spotkałem nikogo takiego. Był jeden mężczyzna, który na początku lat 90-tych handlował w Polsce. Reszta to turyści, których jedynym celem było zwiedzenie naszego kraju.
Ok. To tyle o Rosjanach. Jeszcze tylko trzy zdjęcia związane z szamanizmem i przechodzę do tematu dróg.
Tu ciekawostka: nastąpiła zmiana w grupie osób zamieszkujących kraje byłego Związku Radzieckiego, które kiedykolwiek odwiedziły Polskę. Dotychczas, gdy spotykałem takie osoby – czy to w Gruzji, czy w Armenii, Rosji lub na Ukrainie – prawie wszyscy mieszkali w okolicach Legnicy pod koniec lat 80-tych XX wieku. Oczywiście jako wojskowi lub osoby towarzyszące. Teraz nie spotkałem nikogo takiego. Był jeden mężczyzna, który na początku lat 90-tych handlował w Polsce. Reszta to turyści, których jedynym celem było zwiedzenie naszego kraju.
Ok. To tyle o Rosjanach. Jeszcze tylko trzy zdjęcia związane z szamanizmem i przechodzę do tematu dróg.
Z jakiegoś powodu ten odcinek strumienia w Arszanie ma ogromne znaczenie dla osób zainteresowanym szamanizmem (wyznawców to chyba zbyt mocne słowo – podejrzewam, że w większości są oni wyznawcami Prawosławia, a zwyczaj składania darów duchom i czerpania wody ze świętych miejsc, to element kultury silnie tkwiący w społeczności, wywodzący się z czasów przedchrześcijańskich).
Świętość jakiegoś miejsca najłatwiej rozpoznać po porozrzucanych monetach, będących, obok wstążek, najpopularniejszym darem dla duchów.
Ale darem może być wszystko. Być może było to podziękowanie za wyleczenie z jakiejś paskudnej choroby.
Drogi w Rosji miały być sporym problemem ze względu na swój stan, a także ze względu na pazerność policji. O policji pisałem i potwierdzam: problem istniał, ale został rozwiązany. Taki przykład: w drodze powrotnej stanęliśmy pod zakazem postoju (nieświadomie) – przejeżdżający policjant otworzył okno i krzyknął, że jeśli będziemy tu stali, to on nam będzie musiał wlepić 1500 rubli mandatu. Łapówkarz skorzystałby natychmiast.
Na zdjęciu: dość główna droga na północy Irkucka.
Stan dróg poprawił się w stosunku do stanu sprzed kilku lat. A stan dróg na trasie Irkuck – granica łotewska poprawił się w stosunku do stanu dróg na trasie granica łotewska – Irkuck. Kluczowy dla zrozumienia tego paradoksu jest okres dwóch do trzech tygodni, jaki upłynął pomiędzy naszym przejazdem przez Rosję. Wiele odcinków trasy podczas naszego przejazdu „tam” było remontowanych – przez całą dobę. Oznaczało to konieczność objeżdżania tych odcinków po dramatycznie złych poboczach, drogach leśnych, itp. katastrofach dla samochodu z przyczepą. Ale oznaczało to również powrót po idealnie gładkim asfalcie.
Stan dróg poprawił się w stosunku do stanu sprzed kilku lat. A stan dróg na trasie Irkuck – granica łotewska poprawił się w stosunku do stanu dróg na trasie granica łotewska – Irkuck. Kluczowy dla zrozumienia tego paradoksu jest okres dwóch do trzech tygodni, jaki upłynął pomiędzy naszym przejazdem przez Rosję. Wiele odcinków trasy podczas naszego przejazdu „tam” było remontowanych – przez całą dobę. Oznaczało to konieczność objeżdżania tych odcinków po dramatycznie złych poboczach, drogach leśnych, itp. katastrofach dla samochodu z przyczepą. Ale oznaczało to również powrót po idealnie gładkim asfalcie.
Wypadków, jak na przemierzone ponad 17000 km ilość minimalna. Spektakularne dwa – widoczny na zdjęciu powyżej (druga ciężarówka w częściach leżała na asfalcie, a z jej naczepy wysypały się błękitne fiolki – i oczywiście był to jeden z dwóch razy, gdy AF w moim aparacie nie zdążył…) oraz trzy konie w kawałkach rozrzucone po całej drodze. Wtedy jednak nie byłem w stanie wyciągnąć aparatu. Poza tym jedynie drobne stłuczki w ilości sztuk bodajże czterech.
Z czego dwie w tym miejscu, w odstępie doby. Za każdym razem była to osobówka i autobus w identycznym układzie.. Musi być – ktoś tego skrzyżowania nie przemyślał.
A to ten drugi raz, gdy mnie zawiódł aparat – ciężarówka wyleciała z drogi na drodze pomiędzy Czelabińskiem a Ufą na Uralu.
Generalnie więc na rosyjskich drogach jest bezpiecznie – trzeba jedynie uważać na pułapki. Statyczne:
Generalnie więc na rosyjskich drogach jest bezpiecznie – trzeba jedynie uważać na pułapki. Statyczne:
i dynamiczne:
No – umiarkowanie dynamiczne.
Osobną historią jest ruch w miastach. A szczególnie w Ułan Ude.
Osobną historią jest ruch w miastach. A szczególnie w Ułan Ude.
Zasada jest prosta – większy ma pierwszeństwo. A jadąc peugeotem boxerem (z przyczepą) byłem jednym z większych. Ma to głównie znaczenie, gdy droga podporządkowana włącza się do głównej stojącej w korku (wtedy jadąc z podporządkowanej wystarczy znaleźć szparę, a jeśli jest się odpowiednio większym od pojazdu, przed który się ryjemy, mamy swoje miejsce i nikt nam nie podskoczy) . Sygnalizacja świetlna jest wtedy bez znaczenia. Drugi taki moment różny od systemu poruszania się po europejskich drogach, to skrzyżowania rozszerzające się do placyków. Jeśli jesteśmy na drodze dwujezdniowej, czteropasmowej (po której zresztą w jednym kierunku jadą nie dwie kolumny samochodów, a minimum trzy) i dojedziemy do skrzyżowania, gdzie jest miejsce na więcej kolumn samochodów (a z reguły tak jest), to z 3 kolumn robi się, w zależności od szerokości terenu utwardzonego, nawet do 10 kolumn. No i potem te wszystkie kolumny znów próbują się zmieścić na dwóch pasach… Cyrk. O podobnym zjawisku pisałem w relacji z Mongolii – przed strzeżonym przejazdem kolejowym. Tam znaczenie ma uroda kierowcy. W Buriacji liczy się tylko rozmiar. No ok – jeszcze determinacja. Udało mi się wygrać z większym autobusem – byłem 15 cm przed nim i musiałby, chcąc wjechać przede mnie, przestawić mi zewnętrzne lusterko. Poddał się. Ale walka rozgrywała się do ostatnich metrów skrzyżowania. Raz on przede mną, raz ja górą. I, co najlepsze, wszystko bez grama zdenerwowania, niczym niezmącony spokój.
Relacja naszych motocyklistów potwierdzała tezy o pierwszeństwie większego na drodze. Oni byli najmniejsi (nie licząc pojedynczych rowerzystów – samobójców) i mocno to w trasie odczuwali.
Powrót do kraju zajął nam mniej czasu, niż droga nad Bajkał, głównie dzięki wyremontowanym drogom. Już po sześciu pełnych dobach (i dwóch kilogramach niełuskanych ziaren słonecznika na osobę) dotarliśmy do Polski. W czasie tym zawarta była jeszcze jedna, ostatnia przygoda.
Zaczął nam się grzać akumulator, elektrolit parował. Podejrzewaliśmy regulator napięcia – czyli jedną z tych rzeczy, której nie da się zastąpić w dowolnym warsztacie. Byliśmy już dość daleko od Omska (gdzie wiedzieliśmy, że jest serwis Peugeota) i mogliśmy tam albo wrócić, albo dolewać wody destylowanej do akumulatora i próbować dotrzeć do kolejnej, w miarę dużej miejscowości – czyli Iszimia. Powrót nie wchodził w grę – trasa była już wystarczająco długa, a poza tym gdzieś tam, na horyzoncie, za 1000 km już rysował się Ural, czyli Europa, czyli DOM. Jedziemy więc do Iszimia. I wszystko było dobrze, i woda była dolewana, ale kilkanaście kilometrów przed Iszimiem zatrzymał nas ruch wahadłowy na trasie – ten o którym wspominałem, z osiemdziesięciominutowym cyklem zmiany świateł. Robert postanowił zaryzykować – zgasił silnik. I już nie ruszyliśmy.
Zaczął nam się grzać akumulator, elektrolit parował. Podejrzewaliśmy regulator napięcia – czyli jedną z tych rzeczy, której nie da się zastąpić w dowolnym warsztacie. Byliśmy już dość daleko od Omska (gdzie wiedzieliśmy, że jest serwis Peugeota) i mogliśmy tam albo wrócić, albo dolewać wody destylowanej do akumulatora i próbować dotrzeć do kolejnej, w miarę dużej miejscowości – czyli Iszimia. Powrót nie wchodził w grę – trasa była już wystarczająco długa, a poza tym gdzieś tam, na horyzoncie, za 1000 km już rysował się Ural, czyli Europa, czyli DOM. Jedziemy więc do Iszimia. I wszystko było dobrze, i woda była dolewana, ale kilkanaście kilometrów przed Iszimiem zatrzymał nas ruch wahadłowy na trasie – ten o którym wspominałem, z osiemdziesięciominutowym cyklem zmiany świateł. Robert postanowił zaryzykować – zgasił silnik. I już nie ruszyliśmy.
Zaczęło się poszukiwanie samochodu, który mógłby nas zaholować (ta opcja wygrała z pomysłem przejazdu motocyklem do Iszimia i powrotu z nowym akumulatorem). Zgodził się Białorusin na litewskich tablicach z polskimi napisami na plandece.
Serdeczne mu za to dzięki. Z tym że… nie przyjął do wiadomości tego, co mówił mu Robert – że stoimy na błotnistym poboczu i żeby on został na asfalcie, bo nie wyjedzie. No i nie wyjechał. Zaczęły się więc poszukiwania większego samochodu, który pociągnie i jego, i nas. Pojawił się Rosjanin, który się zgodził pomóc braciom Słowianom. I jemu ogromne dzięki za to, co dla nas zrobił. Z tym że do niego też nie dotarło, że jest błoto i ślisko…
Cóż – zaczęły się poszukiwania czegoś większego (z dzwoniącą gdzieś w głowie świadomością, że kończą się nam gabaryty i w następnej kolejności trzeba będzie szukać pomocy rejsowego boeinga). Zatrzymał się inny Rosjanin ciężarówką podobnej wielkości. Zapięliśmy więc do niego żółtą ciężarówkę i… taśmy holownicze, które były własnością Białorusina, postrzelały jak żyłki wędkarskie. Trzeba było więc poszukać stalowej linki. I dopiero znalezienie takowej oznaczało koniec naszych problemów. Cała akcja trwała od ok. 17 do 9 dnia następnego. A w warsztacie w Iszimiu okazało się, że wystarczy wymiana akumulatora, by dojechać cało i zdrowo do domu… Ile człowieka by przygód ominęło, gdyby zawsze wybierał słuszne rozwiązanie!
Koniec relacji. Jesteśmy w domu. Dziękuję za uwagę.